Program Książki naszych marzeń. Dziwna szarża katowickiego dodatku „Gazety Wyborczej” na biblioteki szkolne

23.07.2015

Magdalena Warchala z katowickiego dodatku do „Gazety Wyborczej” zajęła się sprawą udziału szkół podstawowych w programie „Książki naszych marzeń” i napisała artykuł pt.: Ministerstwo edukacji chciało dać pieniądze szkolnym bibliotekom. Reakcja: "Niech się bujają, łaskawcy!", sugerując  tym samym, że szkoły powszechnie odrzuciły możliwość dofinansowania zakupu książek z budżetu państwa.

Trzeba rozmawiać o bibliotekach szkolnych, o programie „Książki naszych marzeń”, ale rzeczowo i na argumenty. 

Do programu „Książki naszych marzeń” przystąpiło ok. 80% szkół podstawowych. Warchala pisze, że to mniej, niż spodziewało się MEN. Być może mniej. Ale czy ta liczba naprawdę usprawiedliwia tytułową sugestie, że szkoły odpowiedziały „niech się bujają, łaskawcy”? Ideałem by był 100-procentowy udział szkół w programie. Warto zauważyć, że w podobnym programie dla bibliotek publicznych udział w r. 2014 wzięło mniej niż 30% placówek. I to ani Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ani Magdaleny Warchaly jakoś  nie zbulwersowało.

Skandaliczne i kompromitujące jest stwierdzenie: „Nieliczne podstawówki, które bibliotek nie prowadzą, są usprawiedliwione”. Hello, Pani Magdo - na pewno szkoły, w których (wbrew prawu i interesom uczniów) w ogóle nie prowadzi się bibliotek, są usprawiedliwione i lepsze od tych, w których są biblioteki (nawet jeśli nie przystąpiły do programu)? Takie stwierdzenia to wynik upałów czy może pisania pod z góry założoną tezę?

A może należałoby sobie zadać trud i – jak przystało na dziennikarkę dążącą do przedstawienia prawdy – spróbować wyjaśnić, jakie były powody, że 20% szkół nie przystąpiło do programu, spróbować to merytorycznie ocenić, zaproponować jakieś wnioski.

A powody mogły być różne, np.:

-  Wspomniany wyżej brak bibliotek w niektórych szkołach  (nie ma na to żadnego usprawiedliwienia) – to wcale nie takie „nieliczne” przypadki, bo (wg. danych Biblioteki Narodowej)  w ok. 5% szkół podstawowych nie ma bibliotek szkolnych ani żadnego dostępu do nich (czyli z tych 20% mamy „wyjaśnione” 5%),

-  W wielu szkołach istnieją tzw. „biblioteki teoretyczne” (bo jak inaczej można nazwać bibliotekę otwartą od jednej do kilku godzin w tygodniu), w których dorabia do etatu nauczyciel przedmiotu. Chodzi o to, żeby (skoro jest taki wymóg prawny) biblioteka szkolna formalnie istniała. Praktycznie jej nie ma. Nie wiadomo, ile jest takich szkół. Można szacować, że co najmniej 5%.

- Program „Książki naszych marzeń” zakładał 20% udział własny organów prowadzących (w przypadku szkół podstawowych są to głównie samorządy lokalne). Nie wiadomo, ile samorządów odmówiło szkołom tego wkładu. Magdalena Warchala nie uznała za stosowne choćby podzwonić do kilku wydziałów oświaty i popytać. Wydało jej się, że atrakcyjniej będzie zacytować wyrwane z kontekstu  wypowiedziane w emocjach (słusznych) na forum internetowym  – „niech się bujają, łaskawcy”.

Pozostaje kwestia zbyt wygórowanych, a czasem sprawiających wrażenie „wydumanych” wymogów formalnych w stosunku do szkół chcących aplikować do programu. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” pisze, że biurokratyczne wymogi, jakie musi spełnić szkoła, by przystąpić do programu, są słuszne, bo „w przypadku publicznych pieniędzy wszystko powinno być klarowne”. Jasne, że powinno być klarowne. Ale co piętrzenie czystej biurokracji ma wspólnego z klarownością? Widać, że Warchala nawet nie zainteresowała się tymi wymogami. Gdyby to zrobiła, to wiedziałaby, że MEN nie „zasugerowało”, lecz postawiło obowiązujący wymóg, by wniosek o przystąpienie szkoły do programu był opiniowany przez np.  bibliotekę pedagogiczną (która niekiedy oddalona jest o kilkadziesiąt kilometrów od danej szkoły i nawet nie wie o jej istnieniu), że dyrektor szkoły, który jednocześnie jest „z urzędu” szefem Rady Pedagogicznej sam sobie musiał opiniować wniosek o przystąpieniu do programu, że warunkiem uzyskania dotacji na zakup 30 książek jest przeprowadzenie w każdej klasie zajęć metodą projektu (nauczyciel bibliotekarz nie ma przydzielonych godzi dydaktycznych a często jest zatrudniony na kawałek etatu) itd., itp. (kilka uwag na temat wymogów m.in. tu)

Ostatnie zdanie omawianego artykułu z GW– o tym, że zapewne marzeniem dyrektorów szkół jest wzbogacanie szkolnych księgozbiorów w niepotrzebne zbiory nowel Konopnickiej - pozostawię do skomentowania dyrektorom  szkół ;)

Świetnie, że „GW” pisze o bibliotekach szkolnych i o programie „Książki naszych marzeń”. Świetnie, że jest taki program i że są planowane dalsze programy. Szkoda, że ktoś napuścił młodą dziennikarkę na taką formę tabloidowej szarży na wyimaginowanego przeciwnika.

Juliusz Wasilewski

Artykuł GazetyWyborczej