|
Tekst Alicji Maciejewskiej z Poznania O awansie (a raczej jego braku) czyli wynurzenia rozgoryczonej bibliotekarki
("Biblioteka w Szkole" 2001 nr 11) bardzo mnie poruszył - raz z powodu kolejnego przykładu przypadkowości
przyznawania stopnia nauczyciela dyplomowanego (każdy podałby zapewne nazwiska osób wielce niekompetentnych, a jednak
dyplomowanych), a dwa - z powodu wiecznego problemu, jakim jest w oświacie zakres obowiązków przypadających do
wykonywania poszczególnym specjalistom szkolnym. O ile nauczyciel wychowawca pracujący na co dzień ze swoja
klasą może swoje obowiązki z góry określić, o tyle bibliotekarz, świetliczanka, pedagog szkolny będą z tym
mieli spory kłopot, więc dokłada im się pracy w zależności od uznania dyrekcji szkoły.
Często jest i tak, że sam bibliotekarz dokłada sobie obowiązków, o jakie nikt go nie prosił. Tak bywa np. z
komputeryzacją biblioteki, budowaniem baz danych (wielce żmudne, wieloletnie, nieefektowne zadanie), pozyskiwaniem
pieniędzy na książki, pakowaniem i sprzedażą makulatury, wyręczaniem nie potrafiących obsługiwać komputera (bo
obecnie obowiązuje taki głupi snobizm, żeby wszystko było napisane "na komputerze") i wieloma czynnościami
- przeważnie biurokratycznymi - wynikającymi z reformy. Gdzie jest bowiem napisane, co bibliotekarz musi, a co
jedynie może i za co będzie dodatkowo gratyfikowany? Nigdzie. Coraz więcej więc "musi" za te same pieniądze.
Może byśmy więc jako środowisko zawodowe zaczęli domagać się od władz określenia zakresu naszych obowiązków,
i to bardzo konkretnych, bez określeń typu: musi współpracować w zakresie, powinien pomagać w przeprowadzeniu itp.
Może sami zaczęlibyśmy taki zakres tworzyć, oddali go we właściwe ręce do zaopiniowania i zatwierdzenia. Tylko
żeby te ręce były rękami specjalisty od bibliotekoznawstwa! A może powinno się to wszystko znaleÄ˝ć w ustawie o
bibliotekach szkolnych? A propos, co z tą ustawą?
Irena Iwanicka
|
|