Wydaje się, że przede wszystkim:
- Brak bibliotek w niektórych szkołach. Trudno oczekiwać, że szkoła, w której w ogóle nie ma biblioteki, będzie starała się o pozyskanie pieniędzy na zakup książek do biblioteki. Wg. badań Biblioteki Narodowej „Biblioteki w Polsce. Stan na 2012 r.” (s.32) w r. 2012 takich szkół podstawowych było w Polsce 697 (5,2% ogółu). Ile jest obecnie? – nie wiadomo. Szkoła publiczna co prawda ma prawny obowiązek prowadzenia biblioteki szkolnej, ale MEN z jednej strony wyraża troskę o rozwój czytelnictwa (i słusznie), ale z drugiej - przymyka oko na ewidentne łamanie prawa w tym względzie.
- Zbyt rozbudowane wymagania związane z aplikacją do programu „Książki naszych marzeń”. MEN postawiło przed szkołami, chcącymi przystąpić do programu, liczne zadania, które niekiedy wydają się być zbyt wygórowanie, a nawet nieco oderwane od szkolnych realiów. Kilka uwag na ten temat przedstawiliśmy tu.
- Skąpstwo organów prowadzących szkoły (głównie samorządy). Warunkiem uzyskania przez szkołę dotacji z programu był tzw. wkład własny samorządu w wysokości 20%. Trudno byłoby to zrozumieć, ale być może niektóre samorządy (zwłaszcza tzw. „niepoczytalne”) uznały, że 400-procentowy „zarobek” jest zbyt niski, by wydać pieniądze na zakup książek dla „swoich” dzieci.